Wjechaliśmy do Mongolii i skończył się asfalt.
Powaga. Między rosyjskim i mongolskim posterunkiem ciągnie się blisko trzydziestokilometrowy pas ziemi niczyjej. Zaraz po minięciu tabliczki z napisem ''Mongolia'' droga staje się zwykłą szutrówką. Kiedy wysiedliśmy z naszego stopa zaraz za granicą, nie wiedzieliśmy w którą stronę się udać. Przed nami ciągnęło się kilka dróg wyjeżdżonych przez step. Gdzie się ustawić? Po której iść? Jak tu łapać stopa? Wybraliśmy tę, jak nam się zdawało, najgłówniejszą, posiłkując się nawet GPS-em, który okazał się tylko luźną sugestią. Samochody mknęły bowiem po równoległych drogach, kilkaset metrów od nas, wzbijając tumany kurzu.
Droga to dla autostopowicza coś najważniejszego. Mapy, przewodniki, drogowskazy, kilometry przemierzone marszem, aby dostać się na wylotówkę i ustawić się w dogodnym miejscu. W Mongolii jednak nic nie jest proste. Sieć dróg generalnie się rozwija. Kilka lat temu połączono główne ośrodki z Ułan Bator asfaltem. Przeważająca większość sieci komunikacyjnej to jednak drogi biegnące przez step, we wszystkich możliwych kierunkach. Kiedy powiedzieliśmy o naszych śmiałych planach przemierzenie Mongolii autostopem profesorowi na wykopaliskach, zrobił tylko wielkie oczy i rzekł:
- Tam nie ma dróg, tylko kierunek.
Miał rację. Dziesiątki dróg w zasięgu wzroku i drugie tyle poza nim. Niby wszystkie biegną w twoim kierunku, ale skąd wiedzieć, po której będzie coś jechało?
Łapanie stopa na stepie przypomina grę w bingo. Kiedy dostrzeżesz na horyzoncie kłęby kurzu wzbijane przez jadący samochód, masz kilka chwil na obstawienie, którą drogą będzie jechał. Potem stajesz między tymi, które wydają ci się najbardziej prawdopodobne i czekasz, aż auto bardziej się zbliży. Następnie obstawiasz jedną z nich i rzucasz się biegiem w jej kierunku, wymachując panicznie rękami.
Zdarza się jednak, że samochód skręci w drogę, której nie wypatrzyłeś i minie cię o dobre pół kilometra. Pech, znów przegrałeś, spróbuj jeszcze raz. Kolejne losowanie w ciągu najbliższych trzech godzin.
Przemierzyliśmy północną drogę od miasta Ulaangom do jeziora Chubsuguł. Całość ciągnęła się bezdrożami, gdzie stopa się nie łapie, ale na niego czeka. Czasem godzinę, czasem, dwie. Czasem pół dnia.
Siedząc gdzieś na stepie pewnego dnia zdaliśmy sobie sprawę, że robimy coś, co na forum autostopowym opisane było jako ''niemożliwe''. Jednak mimo że droga do łatwych nie należała (bywały drogi, gdzie średni ruch wynosił 3 samochody na dzień), wspominamy ją jako najlepszy etap podróży. Nie tylko ze względu na widoki, ale przede wszystkim na fakt, że jeśli już coś jechało, to nas zabierało. Byliśmy w rejonach, gdzie nikt chyba nie widział jeszcze turysty z plecakiem. Czasem wydawało nam się, że to my jesteśmy większą atrakcją dla nich niż oni dla nas.
Pewnego dnia szliśmy 20 kilometrów przez piękny step. Mieliśmy dość siedzenia w miejscu, więc niespiesznie ruszyliśmy naprzód. Minęliśmy ostatnią gościnną jurtę i brnęliśmy tak przez 11 godzin. W plecaku mieliśmy jeszcze zapas makaronu, ale gorzej, że kończyła nam się woda. Dookoła żadnego strumienia i ani żywego ducha. Wyprawa do widocznego na horyzoncie gospodarstwa okazała się fiaskiem - budynki były opuszczone.
Wreszcie, gdy już zjedliśmy ostatnią garść orzechów i upatrzyliśmy sobie miejsce pod namiot z zamiarem doczołgania się do najbliższej wioski dnia następnego, na stepie ukazało się światło.
Samochód!!!
Wiedzieliśmy już, że przeżyjemy. Na stepie zabierze nas wszystko. I to był dobry przykład. Mongolska rodzina, która się dla nas zatrzymała, była tak zapakowana, że jeden z chłopaków leżał w bagażniku.
I wiecie co?
Zabrali nas.
Kilka słów należy też powiedzieć o tym, czym się jeździ. Otóż: wszystkim.
Jeżeli myślałam, że to w Rosji wszystko co fizycznie jest w stanie posuwać się do przodu będzie jechało, to Mongolia przekracza wszelkie granice. Na szosach znajdziemy istną mozaikę - od japońskich aut po radzieckie UAZy i inne wehikuły, które wyglądają, jakby się miały rozpaść od samego patrzenia. I faktycznie, awarie zdarzają się bardzo często.
Można by się spodziewać, że Mongołowie są ekspertami w naprawianiu maszyn. Każdy z nich wozi ze sobą skrzynkę z narzędziami. Tyle tylko, że zazwyczaj wszystkie narzędzia są stare i często uszkodzone. Awaria na stepie zazwyczaj kończy się poszukiwaniem najbliższej wioski/jurty, aby pożyczyć części. Albo i mechanika. Gdy się nie uda - gotowi są tkwić w miejscu katastrofy w oczekiwaniu na cud. Zadziwia za to niesłychana cierpliwość Mongołów. Co by się nie działo, nikt z nich nie będzie przeklinał, złorzeczył, a już na pewno nie okaże, że mu się gdziekolwiek spieszy.
Najlepszą naprawę przeżyliśmy podczas jazdy cysterną z gazem przez step. Złamał się podkład, na którym spoczywała cała naczepa. Nasi kierowcy zniknęli pod podwoziem na kilka godzin, ze szlugiem w zębach i zaczęli walić młotkiem w metalowe części. Nie był to pierwszy raz, kiedy musieli zastosować prowizorkę. Ekipa remontowa czekała dopiero w Ulaangom, jakieś 100 kilometrów dalej.
Pewnego razu wzięło nas na stopa dwóch chłopaków. W połowie drogi okazało się, że mamy kłopoty ze skrzynią biegów. Kierowca bezlitośnie piłował jednak silnik, podjeżdżając pod kolejne wzgórza i pokonując strumienie. Widać było, że samochód za chwilę nie wytrzyma, co jednak nie przeszkadzało Mongołom.
- Pod to wzgórze nie podjedziemy - powiedział do mnie Przemek, gdy wspinaliśmy się na kolejne strome zbocze.
Miał rację. Silnik buchnął ogniem i tyle było z jazdy. Wiadomo było już, że spać będziemy na stepie. Nasi kierowcy sprawiali wrażenie, jakby chcieli iść do wioski piechotą, ale ostatecznie spali w samochodzie. No bo jak to, Mongoł, piechotą? Mongołowie przemieszczają się samochodami, motocyklami, konno lub choćby rowerem - ale w życiu piechotą!
W Ugli podjechał do nas na rowerze Jarden. Oprowadził nas po mieście i pomógł wymienić pieniądze, cały czas jadąc swoim bicyklem podczas gdy my człapaliśmy obok z plecakami.
Jest jeszcze jedna specyfika Mongołów na drogach. Mianowicie: strach przed asfaltem.
Jakkolwiek absurdalnie to brzmi, tak to wygląda. Kierowca, który gna przez step nie szczędząc podwozia i wzbijając tumany kurzu, po wjechaniu na asfaltową drogę drastycznie zwalnia. Raz mieliśmy dziwną sytuację, gdy kierowca, ślimaczący się po nowiutkiej drodze, zamienił się ze swoją żoną, która... zjechała w step i jechała równolegle wzdłuż asfaltu. Licznik nagle podskoczył z 30 na jakieś 80 km/h.
I na koniec, jeszcze jedna ciekawostka: nikt w Mongolii nie rozumie idei autostopu. Nawet jeśli znajdzie się ktoś mówiący dobrze po angielsku - bariera jest nie do przebicia. Zero.
- Poznaliście się przez ogłoszenie, przyjechaliście do Mongolii i zatrzymujecie samochody przy drodze?! - Mongo, która zgarnęła nas na stopa zrobiła wielkie oczy - Nie rozumiem. To normalne w Europie?
Niemniej - działa.
Autostop w Mongolii? Polecam każdemu!
I pamiętajcie, że nawet na stepie czasem coś przejeżdża.
Powaga. Między rosyjskim i mongolskim posterunkiem ciągnie się blisko trzydziestokilometrowy pas ziemi niczyjej. Zaraz po minięciu tabliczki z napisem ''Mongolia'' droga staje się zwykłą szutrówką. Kiedy wysiedliśmy z naszego stopa zaraz za granicą, nie wiedzieliśmy w którą stronę się udać. Przed nami ciągnęło się kilka dróg wyjeżdżonych przez step. Gdzie się ustawić? Po której iść? Jak tu łapać stopa? Wybraliśmy tę, jak nam się zdawało, najgłówniejszą, posiłkując się nawet GPS-em, który okazał się tylko luźną sugestią. Samochody mknęły bowiem po równoległych drogach, kilkaset metrów od nas, wzbijając tumany kurzu.
![]() | |
Tu asfalt jeszcze jest... |
![]() |
...a tu kiedyś będzie. |
Droga to dla autostopowicza coś najważniejszego. Mapy, przewodniki, drogowskazy, kilometry przemierzone marszem, aby dostać się na wylotówkę i ustawić się w dogodnym miejscu. W Mongolii jednak nic nie jest proste. Sieć dróg generalnie się rozwija. Kilka lat temu połączono główne ośrodki z Ułan Bator asfaltem. Przeważająca większość sieci komunikacyjnej to jednak drogi biegnące przez step, we wszystkich możliwych kierunkach. Kiedy powiedzieliśmy o naszych śmiałych planach przemierzenie Mongolii autostopem profesorowi na wykopaliskach, zrobił tylko wielkie oczy i rzekł:
- Tam nie ma dróg, tylko kierunek.
Miał rację. Dziesiątki dróg w zasięgu wzroku i drugie tyle poza nim. Niby wszystkie biegną w twoim kierunku, ale skąd wiedzieć, po której będzie coś jechało?
Łapanie stopa na stepie przypomina grę w bingo. Kiedy dostrzeżesz na horyzoncie kłęby kurzu wzbijane przez jadący samochód, masz kilka chwil na obstawienie, którą drogą będzie jechał. Potem stajesz między tymi, które wydają ci się najbardziej prawdopodobne i czekasz, aż auto bardziej się zbliży. Następnie obstawiasz jedną z nich i rzucasz się biegiem w jej kierunku, wymachując panicznie rękami.
Zdarza się jednak, że samochód skręci w drogę, której nie wypatrzyłeś i minie cię o dobre pół kilometra. Pech, znów przegrałeś, spróbuj jeszcze raz. Kolejne losowanie w ciągu najbliższych trzech godzin.
Obstawiasz? |
Przemierzyliśmy północną drogę od miasta Ulaangom do jeziora Chubsuguł. Całość ciągnęła się bezdrożami, gdzie stopa się nie łapie, ale na niego czeka. Czasem godzinę, czasem, dwie. Czasem pół dnia.
Czekając na Godota... znaczy, na stopa. |
Ale było dużo czasu na zwiedzanie. |
Siedząc gdzieś na stepie pewnego dnia zdaliśmy sobie sprawę, że robimy coś, co na forum autostopowym opisane było jako ''niemożliwe''. Jednak mimo że droga do łatwych nie należała (bywały drogi, gdzie średni ruch wynosił 3 samochody na dzień), wspominamy ją jako najlepszy etap podróży. Nie tylko ze względu na widoki, ale przede wszystkim na fakt, że jeśli już coś jechało, to nas zabierało. Byliśmy w rejonach, gdzie nikt chyba nie widział jeszcze turysty z plecakiem. Czasem wydawało nam się, że to my jesteśmy większą atrakcją dla nich niż oni dla nas.
Stado kóz gotowe do szarży! Stepowa husaria. |
Wreszcie, gdy już zjedliśmy ostatnią garść orzechów i upatrzyliśmy sobie miejsce pod namiot z zamiarem doczołgania się do najbliższej wioski dnia następnego, na stepie ukazało się światło.
Samochód!!!
Wiedzieliśmy już, że przeżyjemy. Na stepie zabierze nas wszystko. I to był dobry przykład. Mongolska rodzina, która się dla nas zatrzymała, była tak zapakowana, że jeden z chłopaków leżał w bagażniku.
I wiecie co?
Zabrali nas.
Tak, tak, schodzimy z asfaltu i idziemy tam... |
![]() |
Ale noclegi na trasie nienajgorsze! |
Kilka słów należy też powiedzieć o tym, czym się jeździ. Otóż: wszystkim.
Jeżeli myślałam, że to w Rosji wszystko co fizycznie jest w stanie posuwać się do przodu będzie jechało, to Mongolia przekracza wszelkie granice. Na szosach znajdziemy istną mozaikę - od japońskich aut po radzieckie UAZy i inne wehikuły, które wyglądają, jakby się miały rozpaść od samego patrzenia. I faktycznie, awarie zdarzają się bardzo często.
![]() |
Jest taśma, jest sznurek, jest dobrze, pojedziemy. |
Można by się spodziewać, że Mongołowie są ekspertami w naprawianiu maszyn. Każdy z nich wozi ze sobą skrzynkę z narzędziami. Tyle tylko, że zazwyczaj wszystkie narzędzia są stare i często uszkodzone. Awaria na stepie zazwyczaj kończy się poszukiwaniem najbliższej wioski/jurty, aby pożyczyć części. Albo i mechanika. Gdy się nie uda - gotowi są tkwić w miejscu katastrofy w oczekiwaniu na cud. Zadziwia za to niesłychana cierpliwość Mongołów. Co by się nie działo, nikt z nich nie będzie przeklinał, złorzeczył, a już na pewno nie okaże, że mu się gdziekolwiek spieszy.
Najlepszą naprawę przeżyliśmy podczas jazdy cysterną z gazem przez step. Złamał się podkład, na którym spoczywała cała naczepa. Nasi kierowcy zniknęli pod podwoziem na kilka godzin, ze szlugiem w zębach i zaczęli walić młotkiem w metalowe części. Nie był to pierwszy raz, kiedy musieli zastosować prowizorkę. Ekipa remontowa czekała dopiero w Ulaangom, jakieś 100 kilometrów dalej.
''Nasza'' cysterna |
![]() |
Plecaki wylądowały na dachu. |
Pewnego razu wzięło nas na stopa dwóch chłopaków. W połowie drogi okazało się, że mamy kłopoty ze skrzynią biegów. Kierowca bezlitośnie piłował jednak silnik, podjeżdżając pod kolejne wzgórza i pokonując strumienie. Widać było, że samochód za chwilę nie wytrzyma, co jednak nie przeszkadzało Mongołom.
- Pod to wzgórze nie podjedziemy - powiedział do mnie Przemek, gdy wspinaliśmy się na kolejne strome zbocze.
Miał rację. Silnik buchnął ogniem i tyle było z jazdy. Wiadomo było już, że spać będziemy na stepie. Nasi kierowcy sprawiali wrażenie, jakby chcieli iść do wioski piechotą, ale ostatecznie spali w samochodzie. No bo jak to, Mongoł, piechotą? Mongołowie przemieszczają się samochodami, motocyklami, konno lub choćby rowerem - ale w życiu piechotą!
W Ugli podjechał do nas na rowerze Jarden. Oprowadził nas po mieście i pomógł wymienić pieniądze, cały czas jadąc swoim bicyklem podczas gdy my człapaliśmy obok z plecakami.
Przemek, Jarden i jego rower. |
Jest jeszcze jedna specyfika Mongołów na drogach. Mianowicie: strach przed asfaltem.
Jakkolwiek absurdalnie to brzmi, tak to wygląda. Kierowca, który gna przez step nie szczędząc podwozia i wzbijając tumany kurzu, po wjechaniu na asfaltową drogę drastycznie zwalnia. Raz mieliśmy dziwną sytuację, gdy kierowca, ślimaczący się po nowiutkiej drodze, zamienił się ze swoją żoną, która... zjechała w step i jechała równolegle wzdłuż asfaltu. Licznik nagle podskoczył z 30 na jakieś 80 km/h.
I na koniec, jeszcze jedna ciekawostka: nikt w Mongolii nie rozumie idei autostopu. Nawet jeśli znajdzie się ktoś mówiący dobrze po angielsku - bariera jest nie do przebicia. Zero.
- Poznaliście się przez ogłoszenie, przyjechaliście do Mongolii i zatrzymujecie samochody przy drodze?! - Mongo, która zgarnęła nas na stopa zrobiła wielkie oczy - Nie rozumiem. To normalne w Europie?
Niemniej - działa.
Autostop w Mongolii? Polecam każdemu!
I pamiętajcie, że nawet na stepie czasem coś przejeżdża.