Quantcast
Channel: Archeolodzy w Podróży
Viewing all articles
Browse latest Browse all 45

Na koniec świata! I z powrotem...

$
0
0
Czas wreszcie opowiedzieć, co się z nami działo po dojechaniu do Bodo. Wschód Słońca zastał nas jeszcze w pociągu i powitał niesamowitymi widokami. Aż nie chciało się odrywać wzroku od szyby. Kiedy więc dojechaliśmy wreszcie do miejsca przeznaczenia, w głowie miałam tylko jedno zdanie: "o rety, jak tu brzydko''. W istocie, Bodo jest niczym wyspa brzydoty w oceanie ładności.

Widoki z pociągu - i odechciewa się spać




Bodo wita.

Śniadanie na trawie i dzienna porcja cukru w postaci Wiewióry!
Miasto ma nowoczesną zabudowę - nie ma już śladu po XIX-wiecznych, drewnianych budynkach. Po wojnie zostało zaplanowane na nowo. Dziś jest niedużą miejscowością, w której - jak głosi film promocyjny - główną atrakcją jest spacerowanie (swego czasu Maciej z Katarzyną wyeksploatowali tę rozrywkę do cna). Do Bodo warto przyjechać, aby z niego wyjechać, gdyż okolice są zaiste piękne. Dla nas Bodo było o tyle ważne, że jest tu przystań, skąd odpływają promy, m.in. na Lofoty.
Zatem o 16:30, wsiedliśmy na statek płynący w kierunku wioski Moskenes.

Płyniemy!


Widać już Lofoty
Co? Znowu zdjęcie?



Moskenes to jedna z większych wiosek na Lofotach - to znaczy, że ma sklepy i informację turystyczną. Nie przebyliśmy jednak takiego szmatu drogi, żeby siedzieć w jakiejś metropolii. Zaraz po zejściu z promu ruszyliśmy więc w 5-km spacer do Å, ostatniej miejscowości, do której można dotrzeć. Razem z nami wędrowali także inni turyści, a wśród nich - a jakże - Polacy.
 W Å rozbiliśmy swój namiot na wzgórzu, skąd mieliśmy piękny widok na wybrzeże. Z marszu stwierdziliśmy, że warto tu spędzić więcej niż jeden dzień. Oprócz nas, na dole, poniżej naszego wzgórza, koczowało też sporo innych podróżnych - Norwegowie, Rosjanie, Polacy, Niemcy...
 Spędziliśmy na naszym wzgórzu 2 dni, szwendając się po okolicznych górach. W Å znajduje się także muzeum rybołówstwa; miejsce ma bardzo długą tradycję połowów dorsza, o czym świadczą wszechobecne suszarnie zbudowane z drewnianych żerdzi.



Dotarliśmy!
Nasz obóz







 
Gdzieś tam niżej po prawej spaliśmy...

Wszędobylskie porosty, porastające góry


Suszarnie dorsza





Polskie kabanosy na Lofotach - dowieźliśmy!



Strumyczek przydrożny, czyli uzupełnianie wody w poszukiwaniu sklepu dwie wioski dalej


Å


Będzie obiad?

No, może...
 Po dwóch beztroskich dniach, wyruszyliśmy w drogę do Borg - stanowiska archeologicznego, gdzie znaleziono najdłuższy wikiński dom. Obecnie znajduje się tam muzeum i skansen archeologiczny.
w drodze do Borg


Po podróży do Bergen, która zajęła nam 3 dni, podchodziliśmy do autostopu z lekką niepewnością, ale także z nadzieją, że na północy działa to lepiej. Poza tym warto trzymać się zasady, że im większe bezludzie, tym większa szansa, że ktoś nas zabierze (a przynajmniej ja się tego trzymam). I okazało się, że nadzieja, jak każda matka, kocha swoje dzieci i dość sprawnie dojechaliśmy do Leknes. Po raz kolejny udało nam się zatrzymać auto z zieloną rejestracją - czyli takie, które w teorii ma tylko 2 miejsca. Jechaliśmy więc na pace, między oponami, wiezieni przez przemiłego Norwega, który wykorzystywał każdą okazję (remonty na drodze, ruch wahadłowy), żeby do nas zajrzeć i opowiedzieć coś niecoś o historii okolicy. Złapaliśmy więc nie tylko stopa, ale i przewodnika! I tak, dowiedzieliśmy się, że Lofoty to nie tylko piękne krajobrazy, ale też region o skomplikowanej historii i mieszających się wpływach. Norwegowie wynajmują Amerykanom lotniska do szpiegowania Rosjan, a Rosjanie swoimi kanałami szpiegują Amerykanów. Sprawy te są tak tajne, że wszyscy wszystko wiedzą.
Nasz przewodnik wysadził nas w Leknes. Cóż za metropolia! Stacja benzynowa z darmowym wrzątkiem, tourist info i Rimi - jeden z najtańszych sklepów w Norwegii. Zaopatrzeni w chleb i cukier w postaci nieśmiertelnej wiewióry, ruszyliśmy w 13-km spacer do Borg, gdzie rozbiliśmy obóz w lesie.
 W drodze

Widok z namiotu pod Borg
Nocleg, mimo że zimny jak diabli, byłby całkiem przyjemny, gdyby nie fakt, że w lesie tym pasły się owce. Przemiłe zwierzaki przylazły pod namiot o 4 rano i zaczęły beczeć koło naszych głów, dzwoniąc przy okazji tymi cudownymi dzwoneczkami zawieszonymi u szyi. Byliśmy jednak twardzi i wytrwaliśmy w namiocie do 7:00 (tylko dlatego, że na zewnątrz było jeszcze zimniej).
Do muzeum w Borg, zwanego Lofotr, dotarliśmy jako pierwsi zwiedzający. Bilet studencki kosztuje 110 koron, ale warto! Jest to jedno z lepszych muzeów, jakie było dane nam zobaczyć. Zwiedzanie zaczyna się od sal z zabytkami. Każdy z turystów otrzymuje audioguide'a i jeśli coś go zainteresuje, może nakierować ustrojstwo na czytnik; za pomocą wysyłanego sygnału, odtwarza się odpowiednia ścieżka dźwiękowa. W ten sposób możemy dowiedzieć się więcej o prezentowanych artefaktach. W muzeum można także obejrzeć kilkunastominutowy film fabularny, o mieszkańcach Borg.

paciorki



Wiele przedmiotów było wykonywanych z kości wieloryba

Rekonstrukcja ubioru mieszkańców Borg

Złota plakietka z motywem charakterystycznym dla Borg - znaleziono tu 2 takie egzemplarze. Osoby na plakietkach to - według najczęstszych interpretacji - postacie mitologiczne. Zabytki są tak małe, że niemożliwością było ich wyraźne sfotografowanie, więc wstawiam przerys.
 Główną część muzeum stanowi jednak rekonstrukcja długiego domu, zbudowana równolegle do miejsca, gdzie odnaleziono obiekt. Dom ma 83 metry długości i naprawdę robi wrażenie!

W muzeum hodują krowy, konie i dzikie świnie

Zrekonstruowane wnętrza

Gotujemy?

Ryby się suszą

A takie widoki mieli wikingowie ze swojego domu :)

Wikińska gra - hnefatafl

Dom po raz drugi - aż ciężko go objąć na zdjęciu

Sala poświęcona mitologii nordyckiej

Maciek w swoim żywiole

Model długiego domu

Rekonstrukcje łodzi
 

Oś wikińskiego świata, czyli drzewo Yggdrasil (aczkolwiek zorientowałam się dopiero, jak przeczytałam opis i zadarłam głowę do góry - to zielone to liście)

A oto i my w Borg :)

Thor wychylający się zza drzewa - urzekł mnie!

Po wyjściu w Borg znów uśmiechnęło się do nas szczęście - złapaliśmy stopa aż w okolice samego Narwiku! Nasz kierowca jechał do Tromso, na ślub swojej córki. Zostawił nas 30 km od Narwiku. Przejął się naszym losem, więc zdecydował, że pomoże nam znaleźć miejsce na namiot. Skręciliśmy w boczną uliczkę i przejechaliśmy pod otwartym szlabanem. W pobliżu znajdowała się zona wojskowa. Martwiliśmy się trochę, czy nie zaczną do nas strzelać, ale nasz kierowca uspokajał: ''No problem". Więc rozbiliśmy się w wojskowych krzakach. Rano okazało się, że obozowaliśmy w sumie jakieś kilkadziesiąt metrów od ogrodzeń bazy wojskowej. Ale jak widać, dla nikogo nie było to problemem (mimo że rozhajcowaliśmy tam ognisko).

Rano szybkie ablucje w jednej z niezliczonych zatok (zimnooo!) i dość sprawnie dojeżdżamy do Narwiku. Miasto słynie głównie z muzeum II wojny światowej i słynnej już bitwy, która dla Norwegów jest jednym z ważniejszych aktów początku wojny. Narwik posiada także muzeum północne, ale z racji soboty było zamknięte. W ogóle miasto wyglądało na nieco wyludnione i turystycznie nieczynne.

Pomnik przed muzeum II wojny w Narwiku

Narwik

Zaczęliśmy łapać stopa w okolicach kościoła przy wylotówce, w którym akurat odbywał się ślub. A propos - to jeden z nielicznych dni, którzy Norwegowie spędzają w świątyni (pozostałe to chrzciny i pogrzeby). Sprawia to, że niemal wszystkie kościoły są zamknięte na głucho i pełnią raczej rolę muzeum (z czego część otwiera się tylko w sezonie, o czym mieliśmy jeszcze okazję się przekonać). Podobnie sytuacja wygląda w Szwecji. Paradoksalnie, w krajach tych niedziela jest bardziej ''świętowana" niż w jakimkolwiek państwie katolickim. Jest to dzień wolny od pracy i konia rzędem temu, kto w małym miasteczku znajdzie otwarty sklep.

Spod Narwiku zabrał nas starszy pan, który sam bardzo dużo jeździł na stopa - w tym także po Bałkanach i we Włoszech. Razem z nim pokonaliśmy także jedyny na trasie E-6 prom. Takich przepraw na północy Norwegii 25 lat temu było mnóstwo. Dziś w większości zastąpiły je mosty.

Na promie
Nasz kierowca opowiadał nam także o Saamach, rdzennych mieszkańcach tych ziem. Okolice Narwiku to tereny ludu Lule (Lulle-o). Obecnie jednak nie zostało och zbyt wielu. Małe miasteczka i wioski w tym regionie mają odwieczny problem wszystkich małych miasteczek świata - młodzi wyjeżdżają do dużych ośrodków na studia, do pracy. Obecnie miastem, gdzie jest najwięcej Saamów jest... Oslo.

Dojechaliśmy do miejscowości Ulsvag, gdzie rozbiliśmy się w lesie. Następny dzień zaczął się kiepsko, ale okazał się niezwykle szczęśliwy.
Wyruszyliśmy na poszukiwanie dogodnego miejsca na łapanie stopa, co zajęło nam nieco czasu. Dodatkowo droga wiodła pod górkę... widoki piękne, ale nawet kawałka zatoczki czy pobocza w naszym kierunku. Wreszcie - objawiło się miejsce idealne! Okolica tak piękna i bezludna, że staliśmy tam ze 2 h (albo więcej - kto to wie? od pewnego czasu żyliśmy w bezczasie).

W sumie to można tu spać...

Uwaga, łosie!
Wreszcie zwiozły nas na dół dwie wesołe Norweżki. Trafiliśmy w kolejne piękne bezludzie (ale z dostępem do słodkiej wody - zatoczka obok okazała się jeziorem!). I tu szczęście zaczęło się do nas znów uśmiechać, bo zabrał nas stamtąd na stopa... miejscowy archeolog. Arne Hakon Thomasson, współpracujący z Uniwersytetem w Trondheim i znający także kilka osób z naszego, warszawskiego Instytutu. Jako, że była niedziela, a więc dzień wolny, pokazał nam jedno z okolicznych stanowisk archeologicznych - ryty naskalne przedstawiające renifery.
Renifery - przyjrzyjcie się dobrze!
Arne Hakon był także częścią ekipy badawczej Borg. Obecnie specjalizuje się głównie w stanowiskach saamskich.
Szczęśliwi ze spotkania, wylądowaliśmy w kolejnym prowincjonalnym miasteczku, łapiąc stopa w sumie bardziej dla zasady - mentalnie byliśmy przygotowani, że za chwilę zbierzemy się i znajdziemy miejsce na nocleg. W tym momencie zatrzymał się mężczyzna, ewidentnie nie-Norweg, słabo mówiący po angielsku. Dogadaliśmy się jednak, że może nas zabrać do Fauske (dotarcie do tego miasta było dla nas o tyle ważne, że od tego momentu z naszą drogą E-6 zbiegała się linia kolejowa - w ostateczności, gdyby więc czas nas gonił, mogliśmy wsiąść w pociąg w każdej miejscowości na trasie i ewakuować się na lotnisko w Trondheim, skąd mieliśmy lot powrotny).
Podczas podróży okazało się, że nasz znajomy jest... Gruzinem i możemy swobodnie dogadać się po rosyjsku. Tak poznaliśmy Levana, jednego z naszych największych dobroczyńców w Norwegii.

My z Levanem
Levan to człowiek, o którym spokojnie można nakręcić film. W czasie transformacji ustrojowej był w Niemczech i próbował zahaczyć się tam w pracy. Zamiast roboty dostał jednak radę od kolegi: "Ty Levan jedź do Norwegii, tam jest praca".
I Levan pojechał. Nie znając języka, nie mając tam nikogo. Wylądował w Oslo, gdzie na dworcu spotkał wałęsające się bandy kieszonkowców i narkomanów. Włóczył się po mieście, śpiąc to tu to tam, nierzadko głodując. Od hostelu tańszy był bilet na pociąg, więc Levan dosłownie wsiadł do pociągu byle jakiego i wylądował w Stavanger. Tam pomógł pewnemu mężczyźnie przenieść kilka pakunków do domu. Ten z wdzięczności zaprosił do na kawę. Chciał dać Levanowi pieniądze, ale on odmówił. Dał mu więc papierosy (Levan pali jak smok!), a niedługo potem przedstawił swojemu synowi, który zarządzał dużą restauracją. I tak nasz znajomy Gruzin dostał pierwszą pracę i kąt do spania. Potem były inne posady, aż w końcu Levan założył własną firmę budowlaną i postawił dom w Narwiku. Brzmi jak norweski sen, no nie?
Mnóstwo innych historii jeszcze opowiedział nam Levan, podczas naszej podróży. Kiedy my opowiedzieliśmy o naszych planach, okazało się, że ma w Bodo znajomego, który jedzie do Trondheim następnego dnia wieczorem. Aż tak prosto? Niesamowicie! Tym sposobem wylądowaliśmy z Levanem na campingu w "pięknym mieście Bodo", po drodze zwiedzając nieco Fauske.

Fauske

Martwy krab

Smacznego?
W Bodo Levan miał jedno zlecenie i nadarzyła się przy okazja popracowania w jego firmie przy malowaniu balustrad i ścian :)
W Bodo znajduje się także muzeum historyczne, gdzie znajduje się jeden z największych skarbów wikińskich oraz etnograficzna kolekcja zabytków saamskich.
 


Troll w Bodo!
Osobą, która miała jechać do Trondheim był Turek, właściciel jednego ze sklepów w Bodo. Turek okazał się jednak człowiekiem niepewnym i zdecydował, że pojedzie kiedy indziej. Nic to, my spróbujemy szczęścia w drodze! Levan, w całej dobroci swojej podrzucił nas jeszcze do Fauske na trasę. Niesamowity człowiek, naprawdę wiele mu zawdzięczamy. Mamy nadzieję, że jeszcze kiedyś się spotkamy.
Спасибо ещё раз за всё тебе, Леван!
Od Fauske zrobiło się nieco deszczowo, choć krajobrazy były przepiękne, a stop działał całkiem nieźle. Kolejną noc spędziliśmy pod miasteczkiem Korgen - miasteczko zaintrygowało nas, bo skręcały tam niemal wszystkie samochody, na które machaliśmy. Korgen posiada kościół (jak zawsze zamknięty), bibliotekę i centrum turystyczne (w tym kraju prawie każda większa mieścina posiada centrum turystyczne!).
W lesie pod Korgen trochę nas zmoczyło. Drzewa uniemożliwiły odpowiednie naciągnięcie tropiku, przez co rano było nieco mokro. Ale ogień udało się rozpalić mimo deszczu - i to od jednej zapałki! Wprawiło to nas w zdumienie ("Ty, patrz, pali się!"), ale nie będziemy przecież narzekać na możliwość ugotowania obiadu!
Korgen

Polska myśl inżynieryjna - prawie się udało

Suszenie rzeczy rano pod sklepem

Rano ruszyliśmy dalej i utknęliśmy w miejscowości Mosjoen. 3 godziny łapania stopa w deszczu spełzły na niczym. Nie mieliśmy ochoty na kolejną mokra noc, więc wróciliśmy na mosjoeński dworzec i postanowiliśmy przekoczować tam do rana. Ciepła i sucha noc, przerwana tylko inwazją podróżnych czekających na pociąg do Trondheim o 1:40 - ogólnie całkiem udana. Rano okazało się, że liczba koczowników wzrosła - nie tylko my zdecydowaliśmy się tu spać.
Wróciliśmy na wylotówkę, gdzie spędziliśmy kolejne 4 godziny. Coś pechowe było dla nas to Mosjoen, choć to miłe miasto - staliśmy koło campingu, gdzie pracowało dwóch sympatycznych chłopaków, którzy wpadli na naszą zatoczkę autobusową z kawą, abyśmy nie zmarzli :) Dzięki wielkie!
Atrakcje na dworcu w Mosjoen
 Cierpliwość opłaciła się - zabrało nas na stopa dwóch Kurdów - aż w okolice naszego lotniska! 400 km, nasz najdłuższy stop w Skandynawii, za co jesteśmy im wdzięczni.
I tym sposobem wylądowaliśmy w Stjordal, 3 km od naszego lotniska, 30 od Trondheim, wokół którego urządziliśmy sobie dwa całkiem ładne noclegi - z widokami, z rzeczką, w której można było zażyć kąpieli (przed wpakowaniem się do samolotu to rzecz istotna!) i słońcem (wreszcie skończył się deszcz). Przy okazji zwiedzaliśmy spokojne i malownicze okolice Stjordal.



Jedno z ostatnich ognisk

Poranek bez deszczu!


Kościół w Vaernes


Rzeczka Stjordalselva

Ostatni poranek w drodze...


Okolice muzeum folku

Ostatni ''dziki'' nocleg

Zielone grzyby

Detal kościoła w Vaernes

Widać już lotnisko

Pomnik Ole Viga w Stjordal


Wieczorem, 6 września, ruszyliśmy na lotnisko, gdzie przekoczowaliśmy do rana. Na lotnisku pełno Polaków - wieczorem był lot do Gdańska.
Przed 7:00 zapakowaliśmy się na pokład samolotu norwegiana i opuściliśmy skandynawską ziemię.

O, mądra torebka!


Przed 10:00 wylądowaliśmy w Krakowie, skąd odebrał nas brat Kaśki (dzięki Tomek!) i udostępnił swoją łazienkę :) Katarzyna została w grodzie Kraka jeszcze dzień, a my z Maćkiem ruszyliśmy na miasto w celu zjedzenia polskich pierogów (!) i zakupienia biletu na pociąg do Warszawy. Wysupłaliśmy polskie drobne skitrane po kieszeniach. Szliśmy przez Stare Miasto zachwycając się szyldami: "Lody - gałka 2 zł'', ''Placki ziemniaczane - 3 zł/szt'' itd. Nasz ekonomiczny świat wrócił do normy! A Kraków jak zawsze piękny i zapełniony turystami. 
Pociąg relacji Kraków-Warszawa opóźniony, miejsc siedzących brak, czyli na PKP też wszystko po staremu. Jak dobrze wrócić do kraju.
 Z Warszawy Maciej ruszył do Zambrowa, ja do Ząbek. Czas zajrzeć do domu (przynajmniej na chwilę). I tak zakończyła się nasza skandynawska przygoda :)

Viewing all articles
Browse latest Browse all 45

Trending Articles


Musierowicz Małgorzata - Noelka [audiobook PL]


AutoMapa 6.27.0 ( 2301 ) Polska / Europe Finał ( PC_WinCE ) Cracked


Windows MX 9 by MalcolmX (x86/x64) [PL] [.iso]


Praktyczny Elektronik – Rocznik 1993


POTANIACZ


C4 Picasso 2011 - błąd U1218


Antena Tonna 20899


1


[x264] U PANA BOGA ZA MIEDZĄ (2009) [1080p.HDTV.x264-DRP] [Film Polski]...


Renault Laguna III - kontrolki (P) oraz /check handbrake